
Aby uchwycić właściwy kontekst rekomendacji tej książki, pozwolę sobie sięgnąć do protoplasty filozoficznej makabry - Markiza de Sade’a. Otóż ten niepokorny, obrazoburczy wolnomyśliciel, toczący zaciętą ideologiczną wojnę z wszelkimi umoralniającymi instytucjami, w jednym ze swych dzieł, napisał coś, co stanowi doskonały punkt wyjścia do refleksji nad fabułą nowej powieści Chrisa Cartera. Francuz katalogując swoje koncepcje wyuzdania i zbrodni, zwrócił uwagę na to, że nawet największe ludzkie zło, jest jedynie małpowaniem hekatomb, jakie w toku dziejów zgotowała ludzkości natura. Nawet fizyka podpowiada, że łatwiej jest rozwalać niż naprawiać. I to wszystko dzieje się można by rzec bezrefleksyjnie. Wzory nie mają uczuć i nie kierują się wobec kogokolwiek jakąkolwiek empatią. Normy moralne ustalone zostały przez ludzi i dla ludzi, ale przyroda nie jest nimi uwarunkowana. Co więcej, my sami nie przestrzegamy naszych kodeksów właściwego postępowania. Czym więc na ontycznym poziomie percepcji jest zło? Czy tylko nieczynieniem dobra? Jak nasze definicje mają się do obojętności kosmicznych sił, które potrafią w jednej chwili zanegować wszystkie naddane przez człowieka sensy? Paliwem okrucieństwa może stać się uświadomienie sobie, że jesteśmy w stanie logicznie wytłumaczyć się przed sobą i światem z tego, co robimy. Jeśli sięgniemy wystarczająco daleko w posługiwaniu się pojęciami, będziemy zdolni podważyć praktycznie każdą aksjologię. Czym wobec powyższego jest cała etyka, wewnętrznie rozsadzana przez relatywizm? Ponoć, gdy rozum śpi, budzą się demony. Jeśli czyjś umysł jest w stanie odchylenia od medyczno-psychologicznych standardów, to czy można zrozumieć jego intencje bez wejścia w identyczny stan patrzenia na rzeczywistość? Jak penalizować defekty, których duchem sprawczym jest społeczeństwo? U niektórych jednostek, może pojawić się wyraźnie zaznaczona granica upodlenia, po której przekroczeniu przestaje obowiązywać jakikolwiek system „Dekologo-podobny”. Jeżeli zbrodnia dokonywana jest w fazie totalnego stanu chorobowego, którego istoty nie zgłębi teoretyzowanie lub też, jeśli dochodzi do niej pod wpływem niezwykle wyszukanej dedukcji, która w pewnych aspektach wręcz ośmiesza zdrowy rozsądek, to jak takie działania poddać niestronniczej krytyce? Okazuje się, że z diabła można zrobić anioła, nawet w sprzeczności z ogólnie przyjętym wyczuciem „dobra”. Ludzkie życie bądź jego brak, stało się grą wewnątrz dyskursów. Zbrodnie opisywane w książkach Cartera, łączy trudna do zaakceptowania wirtuozeria dewiacji człowieczeństwa. Naczelna postać - Robert Hunter - trafia do miejsc, w których zło przybiera rozmiary abstrakcyjne. Jednak w Genesis, nawet ktoś tak zaprawiony w boju, może i powinien zwątpić. Jedni zapewne są w stanie zarzucić autorowi tej i innych powieści zbyteczne eskalowanie ohydy. Niegdyś jeden z najbardziej utalentowanych polskich autorów prozy z gatunku „horroru ekstremalnego”, w posłowiu do swojej antologii, przywołał dwa, według siebie najbardziej „hardcore’owe” opowiadania, jakie stworzył. Stwierdził, że w tym, czego dokonał, dotarł w zasadzie do mety wiwisekcji zła. Symultanicznie uważa, iż jego wokabularz skażony fetorem zgnilizny, mógłby być jeszcze bardziej dosadny. Tylko po co? W pewnym momencie namnażanie odrażających opisów spaczonych działań, nie wnosi już niczego nowego do finalnej konstatacji na temat kondycji naszego zbiorowego jestestwa. To jest taki punkt, od którego odbijasz się i myślisz sobie: „przecież to wszystko nie może być aż tak pozbawione sensu!”. Znów sięgnijmy do filozofii - co trudnego do przyswojenia zawiera się w konstrukcji imperatywu „nie czyń drugiemu, co Tobie niemiłe”? Dlaczego ktoś/coś pozwolił na precedens, który zrodził potrzebę zaistnienia zasady „oko za oko, ząb za ząb”? Bohater jednego z najostrzejszych opowiadań Łukasza Radeckiego, dokonuje okrutnych mordów na ludziach, którzy z lekkością przesiąkają złem przemycanym w tekstach i na okładkach płyt zespołów z nurtu death metalu. Doskonale zna ludzką anatomię i wie, co zrobić, żeby naprawdę bolało. Robi to po to, aby obnażyć żałosną słabość tych, którzy choć kochają makabrę w literaturze, filmie czy muzyce, sami skonfrontowani z realnym wymiarem wynaturzonej przemocy, okazują się być jedynie karykaturą fanatyków darknetu, plądrujących szacunek do życia i penetrujących najgorsze ustrojstwa, jakie ktokolwiek miał czelność wytworzyć i upowszechnić. To jest właśnie pułapka naszych żądz i fantazji. Jesteśmy ciekawi, ale tylko do momentu, w którym wszystko, co złe, jest z dala od nas. Im bardziej się zbliża, tym większa w nas panika. Carter w swoim najnowszym dziele, podkreśla, że nasza psychika to coś, z czym nie można sobie pogrywać. Niekiedy dociera się bowiem zbyt daleko i dokonuje mimowolnej transgresji „Rubikonu szaleństwa”. Obyście czytając tę książkę, pilnowali tej cienkiej, czerwonej linii…