
Po wielu latach niecierpliwego oczekiwania, wszyscy miłośnicy twórczości nieżyjącej już Lucindy Riley, w końcu mogą doświadczyć powieści, która zamyka historię „siedmiu sióstr”. Powstała ona przy udziale jej najstarszego syna - Harry’ego Whittakera.
Nareszcie dowiemy się dlaczego Pa Salt zdecydował się na adopcję dziewczynek z różnych stron świata oraz w jakim celu nadał im imiona Plejad zmienionych w gwiazdy.
To, na co zwraca się uwagę, to fakt, że losy siedmiu sióstr od początku były dokładnie przemyślane. Doceniana jest spójność fabuły całej serii i to, że w finale znalazło się miejsce na rozwiązania, których czytelnicy nie domyślali się. Historia kobiet została wyjaśniona, ale w tej części wyjdą na jaw sekrety z przeszłości ich ojca, które mogą wpłynąć na przyszłość kobiet.
Akcja powieści rozgrywa się w kilku przestrzeniach czasowych. Autorzy przenoszą czytelników do mroźnej Syberii z lat 30-tych XX wieku, potem do Paryża z tego okresu, aby finalnie usytuować wydarzenia z powieści na jachcie pływającym po Morzu Egejskim w roku 2008, na którym dochodzi do symbolicznego pożegnania z seniorem rodu. Oprócz hołdu, jaki córki składają w ten sposób ojcu, kluczowe okażą się dzienniki, które zgodnie z wolą zmarłego, mają być odczytane dopiero teraz, czyniąc historię życia bohaterów bardziej zagmatwaną niż przypuszczali. W tej książce jest to, co stanowi fundament ludzkich egzystencji: czyjaś nienawiść, którą może pokonać jedynie siła miłości oraz ciąg pozornie przypadkowych sytuacji, których ukryte znaczenie poznać można jedynie z upływem czasu.
Niektórych może nieco irytować postać Atlasa. Lucinda Riley w duecie z synem, uczynili go męskim ekwiwalentem kalokagatii, którego nikt nie docenia, mimo, że jest pięknym, bogatym poliglotą i erudytą. Raczej trudno się z nim identyfikować. Inną ważną kwestią, która jest w książce poruszona i która nie wszystkim musi przypaść do gustu, jest problem kłamstwa. Niektórzy mogą odnieść wrażenie, że autorzy tworząc fabułę finałowej części cyklu Siedem sióstr, sugerują, że czasem lepiej jest zbudować wokół pewnych spraw i faktów zafałszowaną narrację. Dzięki niej, możliwe jest minimalizowanie ryzyka relacyjnych kryzysów. Redukuje się liczbę afektów wywołanych trudnymi do przepracowania emocjami. Można wręcz odnieść wrażenie, że przemycana jest tu dość ostentacyjnie teza, że to życie w nieświadomości, czyni nas szczęśliwszymi i mniej sfrustrowanymi. Prowadzi ono do obniżenia poziomu społecznej antagonizacji i relatywnie symbiotycznego postrzegania działań jednostek i ogółu.
Promowanie takiej dość toksycznej recepty na bolączki codzienności jest dość kontrowersyjne, ale każdy dzięki lekturze tej książki zyska inspirację do stworzenia własnej interpretacji. Być może Wam ten paradygmat będzie subiektywnie odpowiadał.
Sięgnijcie po finał sagi Lucindy Riley i sprawdźcie czy o takim zakończeniu myśleliście…