
Czy nauka rzeczywiście skupia się na poszukiwaniu prawdy o świecie? A może jest jak supermarket z odkryciami, które mają napędzać koniunkturę w konkretnych obszarach biznesu? Na pewnym poziomie, wiedza staje się narzędziem, które jest zdolne redefiniować nasze myślenie o świecie. Dlatego tak istotne jest, kto ją zyskuje i w jaki sposób zamierza ją zdyskontować. Historia uczy, że geniusz ludzki często idzie w parze z psychologicznymi dysfunkcjami i sublimacjami, które wcale nie mają związku z działaniem na rzecz dobra ogółu. Otoczeni fake newsami, nie umiemy już wyraźnie wskazać właściwych paradygmatów, zgodnych ze standardami etyczno-moralnymi, skodyfikowanymi przez czołowe systemy prawne i religijne. Zarówno wiara, jak i rozum, stały się bronią w kapitalistycznej grze o rynkową dominację. W mętnej wodzie światopoglądowych pluralizmów, tylko jedno uwidacznia się nietendencyjnie - potrzeba władzy. Joanna Łopusińska w swoim Zderzaczu, z godną uznania ostentacją, pokazuje, jakim afrodyzjakiem jest know how. Naukowcy w jej powieści, nie są już przygarbionymi starszymi panami z poważną wadą wzroku, ale pełnokrwistymi samcami z rozbuchanym libido. Ich środowisko jawi się jako opętane kultem „maczo”. Nie ma choćby śladu abnegacji. Wielki Zderzacz Hadronów, będący spiritus movens książkowych wydarzeń, jest bardziej trampoliną do karier, aniżeli zadumy nad nieodgadnionymi sekretami Natury. Od chwili uruchomienia, budzi on ogromne emocje, zarówno w środowisku uczonych, jak i u zwolenników teorii sugerujących, że zakres jego potencjalnych zastosowań wykracza poza ramy „niewinnych” dociekań fizyków. Energie wytwarzane przy zderzaniu cząstek elementarnych są tak wielkie, że dla niektórych ten tajemniczy obiekt znajdujący się pod Genewą, urósł do rangi potencjalnego narzędzia zagłady. Istnieje bowiem ryzyko, że wymykający się spod kontroli eksperyment, doprowadzi do wytworzenia niewielkiej „czarnej dziury”, która może ni mniej, ni więcej, wchłonąć naszą planetę. Taki scenariusz jest co prawda bardzo mało prawdopodobny, ale jednak fizycznie możliwy. Główny bohater, w pewnym sensie „Don Kiszot” i renegat, pracuje nad zagadnieniem, którego rozwiązanie przywołuje na myśl fabułę pionierskiego filmu Darrena Aronofsky’ego pt. Pi. Jakby to sparafrazować, żeby nie „zaspojlerować”? Posłużę się słynną wypowiedzią Wernera Heisenberga. Powiedział on, że gdyby kiedyś stanął przed Bogiem, to zadałby mu dwa pytania: jak skwantować grawitację i jak matematycznie opisać turbulencję? Stwierdził arogancko, że Bóg udzieli mu odpowiedzi na pierwsze pytanie, ale na pewno nie odpowie na drugie… Bohater z książki Łopusińskiej, swoim działaniem próbuje nie tylko zaprzeczyć propagandzie CERN-u na temat mesjańskiej roli odkrytego „bozonu Higgsa”, zwanego przez niektórych „boską cząstką”. Usiłuje znaleźć też ukryty w chaosie porządek i wykorzystać „Wzór”, za pomocą którego można de facto przejąć władzę nad Ziemią. Ów algorytm, warunkujący brak przypadków w zjawiskach mikro i makroskali, jest języczkiem uwagi od czasu pierwszych prób skondensowania wiedzy o Kosmosie w jakiejś jednej, niezawiłej formule, która raz odkryta, działa zawsze i pozwala orkiestrować wydarzenia zgodnie z ludzkim „widzimisię”. Problem naszej cywilizacji polega jednak na tym, co zauważył już kiedyś Platon. Jesteśmy tak pazerni na bycie lepszymi od innych, że gdyby ktoś miał ku temu sposobność, a nie chciał jej wykorzystywać i nadużywać, byłby uznany przez społeczeństwo za wariata, aniżeli humanistę-altruistę. Nasze sukcesy naukowo-technologiczne nie idą w parze z dojrzałością do racjonalnego, pokojowego wykorzystania przebłysków wybitnych intelektów. Postać Noaha Majewskiego, który wpada na trop wielkiego odkrycia, kojarzy się chociażby z kontrowersyjnym Stephenem Wolframem, który od kilku dekad usiłuje złamać „kod do wszystkiego”. Jego sposób myślenia jest w gruncie rzeczy zbieżny z ustaleniami bohatera Zderzacza. Klarowność przeświadczenia, że nie jest to czysta fikcja, wzmaga poczucie wnikliwszego przyjrzenia się teoriom na ten moment zbyt niszowym, aby uczono ich w szkołach. Są to jednak koncepty bardzo perspektywiczne, mimo, że pozycjonuje się je na pograniczu herezji, para- i pseudonauki. Prawdziwa rewolucja nadciąga bowiem z miejsc, których prawie nikt nie zna i z działania ludzi, których nikt póki co nie traktuje zbyt poważnie. Postęp nie jest dodaniem kolejnego miejsca po przecinku w powszechnie znanych wartościach - progres jest ich przewartościowaniem. Polecamy tę książkę jako wstęp do wycieczki po horyzoncie holizmu, bo to właśnie tam ukryty jest porządek Porządku...



